PONIEDZIAŁEK, 14 LUTEGO 2011
MINĄŁ MIESIĄC...
Tak szybko… a jednak! Nadal uczymy się siebie nawzajem… co o sobie wiemy?
My o NICH:
Są kochani, bardzo grzeczni, spokojni, pogodni, czasami tylko popiskują delikatnie. Bardzo duuużo śpią. Jedzą co 3 godziny, 8 razy na dobę, bardzo intensywnie, boleśnie dla mnie, mam wrażenie, że chcą wyssać oparcie fotela za moimi plecami…ech! Wydają nam się już tacy duzi…nabierają niemowlęcych kształtów :)
Marcelek, zwany pieszczotliwie Tygryskiem, waży już 3550g, na jego twarzy często pojawia się „uśmiech” grymas, ale dla nas to najsłodszy uśmiech pod słońcem! Śpi jak smok…Uwielbia się kąpać!!!
Tymek, zwany pieszczotliwie Wampirkiem, waży 2910g, niewiele już mu brakuje do 3 z przodu, zawzięcie goni brata. Jest bardziej niecierpliwy…. jak chce jeść to tu i teraz, woła „dajcie mi jeść” cichutkim „łaaa łaaa”. Nie lubi leżeć na brzuszku…Uwielbia się kąpać…ale nie znosi szorstkiego ręcznika, przy położeniu na nim płacze… a może chce się dłużej kąpać?
ONI o nas:
Rodzice nadal są zagubieni, ale już owinęliśmy ich sobie wokół palca… są na każde nasze skinienie… lubią na nas patrzeć z wzajemnością…patrzą na nas nawet gdy śpimy…zakochali się w nas czy co???
PIĄTEK, 04 LUTEGO 2011
BRAWO MARCELKU, 3 z przodu!!!
Po 3 tygodniach intensywnego karmienia Marcelek waży 3010g… akurat na przyjazd babci Basi i dziadka Rysia… oj jak się ucieszyli!
Tymuś nadal jest dużo lżejszy, waży 2610g, na rękach jak piórko w porównaniu z Marcelkiem…
WTOREK, 25 STYCZNIA 2011
W DOMKU….
Co najbardziej pamiętam w dniu wyjścia ze szpitala? Zimno było… Jaro zapomniał dla mnie kurtki na wyjście ze szpitala…ale i tak wyszliśmy!!!
Dni płyną jeden za drugim, zlewają się z nocami…spanie, karmienie przewijanie…chłopcy nadal bardzo grzeczni, ładnie śpią i jedzą… w pierwszych dniach pomaga mi mama…chyba się trochę nudziłyśmy! Jaro bardzo pomaga, szczególnie w nocy…przewija, podaje do karmienia i… gada z chłopakami w nocy ;) Uwielbiamy na nich patrzeć…czekając na najmniejszy grymas twarzy, gest zadowolenia…bezwzględnej miłości. KOCHAMY ICH NAD ŻYCIE :)
PIĄTEK, 14 STYCZNIA 2011, GODZ. 12:19-12:20
SĄ (!!!) NARESZCIE SĄ…
po 37 tygodniach ciąży, po 5 tygodniach pobytu w szpitalu, po najdziwniejszych w życiu Świętach, po smacznie przespanym Sylwestrze, po niezliczonych godzinach spędzonych pod KTG, po kilku w pośpiechu robionych USG, z powodu wiercipięty… przyszli na świat Nasi Synowie MARCELEK (o 12:19, 2780g, 50cm) i TYMUŚ (o 12:20, 2350g, 49cm). Obydwaj zdobyli po 10 punktów, ale to nie uchroniło ich przed pobytem na Oddziale Neonatologii…
Czy byłam przygotowana na ich przyjście? Nie… niby to takie oczywiste, ale pierwszej nocy uzmysłowiłam sobie, że w najbliższym, bliżej nieokreślonym, czasie nie będzie mi dane przespanie całej nocy :)
Przez 12 dni pobytu w szpitalu uczyliśmy się siebie nawzajem… Nasze dzieci okazały się Aniołkami, bardzo prostymi w obsłudze, zachwycający wszystkich wokół… od teraz nasz cykl dnia wygląda następująco: jedzenie, przewijanie, spanie… śpię razem z nimi :)
Niezawodny Tatuś chłopców codziennie był z nami, ciesząc się Synkami! To on pierwszy przewinął Tymka :)
ZAKOCHALIŚMY SIĘ W NICH :)